Powrót | 1 strona Forum | Zarządzanie | Eksport | Linki | Autorzy Kontakt Szukaj |
|
« | Eksport |
« | Unia Europejska |
« | MŚP |
« | Artykuły |
· | Informacje |
· | Informacje archiwum |
· | Przewodnik po Unii |
· | Aktualności krajowe |
· | Top www |
· | Informacje branżowe |
Artykuły informacyjne z kraju i ze świata |
Powrót |
: Polska | Innowacyjność |
Ręce zamiast głowy |
Polska traci grunt! – ostrzega Unia Europejska. Wraz ze Słowacją, Estonią oraz Rumunią i Turcją zaliczeni zostaliśmy do najmniej innowacyjnych krajów europejskich. Potrzebujemy aż 50 lat, by osiągnąć średni poziom innowacyjności Unii. Problem w tym, że Unia też taka nowoczesna nie jest i sama potrzebuje drugie tyle, by dogonić Stany Zjednoczone i Japonię.
Polska gospodarka rozwija się, eksport rośnie mimo silnej złotówki, a tymczasem kolejny już raport niezależnej międzynarodowej instytucji pokazuje, że z każdym rokiem kapitalistycznej prosperity Polska staje się strukturalnie coraz bardziej zacofana. I tak zdaniem Światowego Forum Gospodarczego w ciągu ostatnich trzech lat systematycznie obniża się konkurencyjność naszej gospodarki. W globalnym wyścigu z pozycji 30 w 2003 r. spadliśmy na miejsce 72 w 2005. Nie dość, że tym samym jesteśmy najmniej konkurencyjnym krajem Unii Europejskiej, to tracimy również dystans do państw, którym z dumą wyższości nadajemy miano Trzeciego Świata. Skąd więc ciągle dobre wyniki gospodarcze?
Zamówiony przez Komisję Europejską raport "European Trend Chart on Innovation" nie pozostawia wątpliwości – Polska konkuruje niższymi kosztami pracy. Za jednostkę pracy przedsiębiorca u nas płaci tylko 45 proc. kwoty, jaką musiałby wydać w Austrii. Ale w tym wyścigu zmagać się musimy z jeszcze tańszymi Chińczykami, co w perspektywie kilku lat oznacza nieuchronną przegraną. Bo Chiny (podobnie jak kilka innych krajów azjatyckich), nie dość, że dziś dysponują bardzo tanią siłą roboczą, to jednocześnie szybko się modernizują, podnosząc swoją konkurencyjność.
Bardzo stary kontynent |
Liderzy Unii Europejskiej już na początku lat 90. dostrzegli, że Stary Kontynent cierpi na niewydolność i ustępuje Stanom Zjednoczonym oraz Japonii zwłaszcza w najnowocześniejszych sektorach gospodarki, jak teleinformatyka i biotechnologia. W 1994 r. powstał tzw. Raport Bangemanna (nazwisko jednego z ówczesnych unijnych komisarzy), w którym szefowie najważniejszych europejskich firm zaawansowanych technologii zaapelowali o jak najszybszą restrukturyzację Unii, jeśli miałaby ona odgrywać ważną rolę gospodarczą w XXI w. W 2000 r. na unijnym szczycie w Lizbonie została przyjęta tzw. strategia lizbońska – projekt modernizacji Unii, który miał uczynić z niej w ciągu 10 lat najbardziej konkurencyjny region świata. Od tego czasu co roku Komisja Europejska zamawia raport "European Trend Chart on Innovation" mierzący postęp w realizacji celów strategii.
Raport porównuje innowacyjność unijnych krajów, bo tylko jej poprawa może zapewnić wzrost konkurencyjności, nie powodując przy tym obniżenia poziomu życia Europejczyków. Przedstawmy sytuację najprościej: na globalnym rynku można konkurować produkując taniej, lepiej albo dostarczając rozwiązań, jakich nie oferuje nikt inny. Taniej można produkować mniej płacąc, jak robi się to w Polsce lub Chinach, albo śrubując wydajność pracy, jak pokazują to Niemcy. Wzrost wydajności można uzyskać wdrażając innowacyjne technologie produkcji i zarządzania. Najtrudniej natomiast konkurować na polu nowych technologii, zwłaszcza tych najbardziej zaawansowanych, jak informatyka i biotechnologia. Tu ewentualne zyski obciążone są największym ryzykiem – w opracowanie nowego leku metodami inżynierii genetycznej trzeba zainwestować setki milionów dolarów, dysponując jednak wcześniej potężną, wartą miliardy dolarów infrastrukturą badawczą i produkcyjną. Nie wszystkie przy tym inwestycje są trafione. Podobnie jest w informatyce i elektronice. Ale też kto umie ryzykować i ma odpowiednią organizację pracy, zaplecze sprzętowe i ludzkie, wygrywa najwięcej – zaawansowane technologie są źródłem największych zysków. Dowodzi tego przykład nie tylko Stanów Zjednoczonych i Japonii, ale również niewielkiej Finlandii.
Fiński cud |
Finlandia, licząca 5,5 mln mieszkańców, która jeszcze na początku lat 90. pogrążona była w wielkim kryzysie gospodarczym spowodowanym upadkiem ZSRR, jest dziś europejskim liderem pod względem innowacyjności. Pozycję tę zawdzięcza nie tylko globalnemu sukcesowi powszechnie znanej Nokii. Okazuje się, że Finowie dysponują również najbardziej innowacyjnym w Europie przemysłem maszynowym, tekstylnym, wydobywczym, elektromaszynowym. W czasie gdy Finlandia pięła się w górę, Polska osuwała się na dno. Odpowiedzią Finów na kryzys 1991 r. były systematyczne inwestycje w naukę, na którą dziś wydają ponad 3 proc. PKB. My zaś od 1991 r. systematycznie nakłady na naukę zmniejszamy – z 1,08 proc. w 1991 r. do 0,65 proc. obecnie. Z tego z kasy państwa na badania wydajemy zaledwie 0,35 proc. PKB, czyli nieco ponad 600 mln euro. Dla porównania, sam amerykański Microsoft czy japoński Panasonic wydają na badania i rozwój po 5 mld dol. z okładem rocznie.
Problem w tym, że nawet te niewielkie pieniądze są przy obecnej strukturze nauki wydawane nieefektywnie – zauważa prof. Maciej Żylicz, prezes Fundacji na rzecz Nauki Polskiej. Co roku blisko dwie trzecie środków przeznaczonych na naukę wydaje się na tzw. badania aplikacyjne, a więc takie, które powinny mieć praktyczne zastosowanie w gospodarce, lecz cały czas żadnych aplikacji nie widać. Po prostu trwonimy te pieniądze na podtrzymanie niewydolnej, przestarzałej infrastruktury. Państwo wydaje więc na naukę nie dość, że mało, to jeszcze źle. Na domiar złego, również polski przemysł nie jest zainteresowany finansowaniem badań i rozwoju. Nasze firmy mało również inwestują w inne czynniki zwiększające konkurencyjność, jak choćby informatyzację (jesteśmy pod tym względem, z wydatkami rzędu nieco ponad 100 euro na mieszkańca, na szarym końcu europejskiego peletonu). W efekcie polski biznes pod względem konkurencyjności plasuje się dopiero na 55 miejscu w rankingu Światowego Forum Gospodarczego.
Pomost nad luką |
Unijny raport o innowacyjności analizuje wiele czynników mających wpływ na kondycję badanych krajów. W każdym praktycznie aspekcie sytuacja Polski wygląda nieciekawie. Nawet te elementy narodowej mitologii, które uznawaliśmy za powód do chluby, poddane są krytyce. Oto więc europejscy eksperci wcale nie zachwycają się naszym boomem edukacyjnym i pięciokrotnym wzrostem liczby studiujących. Dlaczego? Bo jakość polskiego kształcenia odbiega od i tak przecież nie najwyższych standardów europejskich. Na domiar złego, kształcenie nie jest w żaden sposób skorelowane z potrzebami gospodarki. Co roku, na przykład, opuszcza mury uczelni około tysiąca specjalistów w dziedzinie biotechnologii, gdy tymczasem przemysł biotechnologiczny praktycznie w Polsce nie istnieje. Kształcimy rzesze informatyków, tymczasem firmy produkujące gry komputerowe nie mogą latami znaleźć specjalistów o odpowiednich kompetencjach.
Pocieszaliśmy się również mądrością ludową głoszącą, że to politycy są antyinnowacyjni i zacofani, zdrowe zaś społeczeństwo pragnie nowoczesnych technologii. Niestety, wyniki europejskich badań Innobarometer 2005 pokazują, że w przeciwieństwie choćby do Słowaków, jesteśmy najbardziej opornym wobec innowacji społeczeństwem Unii. Konstatację tę potwierdzają wyniki polskich badań "Diagnoza społeczna", z których wynika, że 15 proc. korzystających z Internetu w 2003 r. nie korzystało z tego medium w 2005 r. W końcu mamy jeden z najniższych w Europie wskaźników kształcenia ustawicznego, najważniejszego instrumentu zwiększającego szanse na trudnym rynku pracy.
Unijny raport jest, niestety, miarodajny – przyznaje Krzysztof Gulda, dyrektor Departamentu Innowacyjności w Ministerstwie Gospodarki. Opiera się jednak w istocie na danych pochodzących z roku 2003, częściowo 2004. A od tego czasu sporo się u nas zmieniło, więc przyszłe raporty będą lepsze. Sejm przyjął wiele ustaw związanych z nauką, szkolnictwem wyższym, innowacyjnością, funduszami kapitałowymi, które tworzą ramy systemowe umożliwiające zmiany. Obecnie trwają prace nad rządową strategią wspierającą wzrost innowacyjności. Powstały lub powstają regionalne strategie innowacyjności. Podejmowane są programy foresight, których celem jest zidentyfikowanie najbardziej obiecujących sektorów rozwoju gospodarczego na poziomie całego państwa, jak i poszczególnych regionów oraz branż.
Czego więc trzeba, żeby w końcu wyrwać się z błędnego koła? Bardzo mało i ogromnie dużo jednocześnie. Musimy w końcu zbudować pomost nad luką oddzielającą naukę od gospodarki – wyjaśnia dr Karol Lityński z Fundacji Centrum Innowacji FIRE. Droga od pracy naukowej przez udane wdrożenie po sukces na rynku jest bardzo złożona. Nasi naukowcy oczekują, że biznes powinien stać w kolejce po ich pomysły. Owszem, biznes stanie po realne rozwiązania, lecz tylko takie, które dają szansę na duży i szybki zwrot z inwestycji. Przejście etapu od pomysłu do działającego prototypu technologii, która może być przedmiotem poważnej inwestycji, sprawia trudność wszędzie na świecie. To etap wiążący się z największym ryzykiem, którego nie chcą podejmować ani banki, ani fundusze kapitałowe. Potrzebny jest tzw. seed capital, czyli kapitał zalążkowy umożliwiający zawiązanie firmy, która podejmie się trudu wstępnej komercjalizacji technologii i jej przygotowania do kolejnej rundy poszukiwania kapitału. W Stanach Zjednoczonych oprócz środków prywatnych (fundacje) i publicznych jego źródłem są tzw. business angels, aniołowie biznesum przedsiębiorcy, którzy dorobili się fortun, a teraz ulubionym ich sportem jest wyłapywanie obiecujących nowicjuszy. Aniołowie biznesu zaczynają pojawiać się i w Polsce – twierdzi dr Lityński – ale zanim zaczną odgrywać istotną rolę w finansowaniu przedsięwzięć innowacyjnych, potrzebna jest w tym obszarze pomoc publiczna, czyli państwowy system wspierania innowacyjności – Krajowy System Innowacji dysponujący m.in. instrumentami finansowymi. Chodzi tu o możliwość dokapitalizowania przez Krajowy Fundusz Kapitałowy funduszy venture capital inwestujących w przedsięwzięcia innowacyjne, jak również dokapitalizowanie ze środków publicznych inwestycji funduszy seed capital.
Zanim jednak zostaną podpisane rozporządzenia umożliwiające działanie ustawy, pierwsze owoce powinien przynieść program "Innowator" Fundacji na rzecz Nauki Polskiej.
Ogłosiliśmy konkurs dla młodych naukowców, których badania mogą być podstawą dla obiecujących, zaawansowanych technologii. W pierwszym etapie, do 15 maja br., chcemy wyłowić do 30 osób, którym zaoferujemy kilkumiesięczny kurs biznesu, a następnie wybierzemy 3–5 najlepszych biznesplanów. Ich autorom sfinansujemy założenie firmy i prace nad wstępną komercjalizacją technologii, potem pomożemy w kontaktach z funduszami kapitałowymi – wyjaśnia prof. Żylicz. Program będzie powtarzany co roku. Fundacja liczy na podwójny efekt: po pierwsze, zaczną w końcu powstawać w Polsce firmy high-tech; po drugie, powinno wzrosnąć zainteresowanie studentów badaniami o charakterze aplikacyjnym. W tej chwili większość doktoratów robionych nie tylko w uniwersytetach, ale i na politechnikach nie ma waloru praktycznego.
Konkurencja międzyministerialna |
Powstanie systemu finansowania transferu technologii z nauki do przemysłu to warunek podstawowy, konieczny, ale niestety niewystarczający, by zwiększyć innowacyjność Polski. Znacznie trudniej pokonać bariery społeczne, czyli antyinnowacyjną mentalność. Jak zauważa unijny raport, przygotowując bardzo ważną i dobrze ocenianą ustawę o innowacyjności popełniono w Polsce dosyć istotny błąd. Otóż mimo początkowej intencji nie zniesiono dualizmu kompetencyjnego, który powoduje, że kwestiami innowacyjności zajmuje się zarówno resort nauki, jak i Ministerstwo Gospodarki, co prowadzi do zbędnej konkurencji.
Problem ten możemy rozwiązać powołując Radę ds. Innowacji przy premierze oraz organ wykonawczy – Narodową Agencję ds. Innowacji, odpowiedzialną za realizację polityki proinnowacyjnej państwa – przekonuje Krzysztof Gulda.
Czy jednak takie posunięcie administracyjne rozwiąże problem najważniejszy, na jaki zwracają uwagę wszyscy moi rozmówcy, czyli brak strategicznej wizji i wynikającej z niej długofalowej polityki naukowej i proinnowacyjnej, charakteryzujący wszystkie dotychczasowe ekipy rządzące? Czy roztopienie Ministerstwa Nauki w Ministerstwie Edukacji przez obecną władzę jest zapowiedzią tworzenia takiej wizji, czy też raczej oznacza dalszą marginalizację nauki? Pewne jest jedno: świat przed nami ucieka w zastraszającym tempie.
Polityka 5/2006 |
Powrót |
1 strona Powrót Góra strony Napisz do nas |