Powrót | 1 strona Forum | Zarządzanie | Eksport | Linki | Autorzy Kontakt Szukaj |
|
Otoczenie firmy |
« | MŚP |
Trzecia fala globalizacji. |
Czy globalizacja zagraża interesom państwa narodowego?
Czy celem państwa jest maksymalizacja władzy i wszystko, co ją ogranicza, należy traktować jak zagrożenie? Skoro tak, to za ideał trzeba by uważać państwo totalitarne, bo tylko ono nie ma żadnych zahamowań wobec własnych obywateli.
Leszek Balcerowicz / 2005-04-24
Globalizacja jest wszystkim, co się współcześnie dzieje - to częsta definicja modnego ostatnio słowa. Tyle że bezużyteczna - nie można przecież mówić o wszystkim naraz. Antyglobaliści z kolei używają tego słowa dla określenia wszystkiego, co złe we współczesnym świecie. Odgrywa dla nich tę samą rolę, jaką w niektórych środowiskach przymiotnik neoliberalny, czy w poprzednim ustroju - burżuazyjny. I podobne towarzyszą mu skojarzenia: ekonomia burżuazyjna była wszak ekonomią zbłąkaną, odchylającą się od jedynej i słusznej, jaką była ekonomia marksistowska.
Tymczasem globalizacja jest przeciwieństwem izolacji poszczególnych części świata. Kraj się globalizuje, gdy zanikają bądź zmniejszają się bariery w kontaktach między jego mieszkańcami, a ludźmi z innych krajów. Gdy coraz intensywniejsza jest ich migracja oraz przepływy towarów, usług (rozwija się handel międzynarodowy) i kapitału, co wszystko razem oznacza rozwój rynków finansowych. Wreszcie, co dla tych ostatnich nie jest bez znaczenia, przepływają też informacje. W XIX wieku nic tak bardzo nie przyczyniło się do umiędzynarodowienia przepływu kapitału, jak wynalazek telegrafu, który przyspieszył wymianę informacji o cenach aktywów finansowych między krajami. W dobie internetu konsekwencji informowania bez barier wyliczać nie trzeba.
Jeśli globalizację będziemy rozumieć właśnie tak, okaże się, że nie jest to wcale nowe zjawisko! Jak wynika z badań historyków gospodarczych, przeżywamy już trzecią jej falę.
Gdy USA nie było zamożne...
Świat w czasach Cesarstwa Rzymskiego był bardziej zglobalizowany niż chociażby w średniowieczu: były drogi rzymskie, idea Pax Romana i wędrówki ludzi, nie tylko żołnierzy armii rzymskiej, ale i kupców. Potem, i to na długo, globalizacja zamarła.
Jej pierwsza wielka fala ujawniła się w czasach nowożytnych, w latach 1850 - 1914, kiedy zaczął się szybko rozwijać wolny handel, stając się jednym z głównych czynników podnoszenia dochodu narodowego państw. Rozwinęły się też rynki finansowe, tyle że w tamtych czasach operacje polegały przede wszystkim na przepływie kapitału z krajów bogatych do biedniejszych. Głównym dawcą kapitału, a tym samym motorem globalizacji, była Wielka Brytania, na którą w najbardziej dla niej sprzyjających latach przypadało 80 proc. eksportu kapitału. Trafiał on do krajów ówcześnie biedniejszych, np. USA, Kanady, Australii czy Argentyny, której dochód narodowy w XIX wieku kształtował się na poziomie osiąganym przez USA, by w wieku następnym, na skutek złych rządów, spaść rozpaczliwie.
Dzięki migracji zmniejszały się nierówności między ludźmi. Migrowała przede wszystkim ludność nisko kwalifikowana, np. z Irlandii, skąd, także pod wpływem wielkiego głodu w XIX wieku, wyjechała połowa ludności. Mówiąc językiem ekonomisty: z rynku odpłynęła podaż pracy, a że prawo podaży i popytu działa równie nieuchronnie jak prawo ciążenia w fizyce, pojawiła się tendencja podbijania płac tych mało wykwalifikowanych Irlandczyków, którzy pozostali w kraju. Spowolniło to jednocześnie wzrost wynagrodzeń w USA, choć i tak rosły one szybko, ponieważ podnosiły się kwalifikacje siły roboczej, rozszerzało terytorium państwa, rozwijała się technika.
Pierwsza fala globalizacji trwała trzy dekady i zatrzymała się pod koniec lat 20. Izolację spowodowało m.in. załamanie się systemu waluty opartej na złocie i pojawienie się dwóch totalitaryzmów wrogich rynkowi, a więc z charakteru antyglobalistycznych: faszyzmu i komunizmu. Świat wszedł w okres mało szczęśliwy: wzrosły nierówności zarówno między krajami biedniejszymi i bogatszymi, jak w samych krajach biedniejszych. Doprowadziło do tego m.in. załamanie się eksportu krajów biednych, opartego w dużej mierze na pracy ludzi mało wykwalifikowanych. Trudno przy tej okazji nie poruszyć problemu protekcjonizmu krajów bogatych. Otóż ten, kto hamuje import z krajów biedniejszych, szkodzi ich mieszkańcom. Bogaty Zachód w dużej mierze tak się zachowuje do dzisiaj, bo czym innym jest protekcjonizm rolny i ochrona produkcji tekstyliów? W tych dwóch dziedzinach mogłyby się specjalizować kraje ubogie. Cóż, kiedy nie daje im się na to szansy.
Za murami ceł
Po wstrząsach wojennych i politycznych nadeszły lata drugiej globalizacji: 1950-80. Odbudowano wymianę międzynarodową, niestety tylko w obrębie krajów bogatszych. Blok wschodni przechodził swoją antyglobalizację, czyli izolację od Zachodu. Nie uczestniczył też w globalizacji Trzeci Świat, głównie z powodu dominujących wówczas błędnych teorii ekonomicznych. Uważano, że dla wyjścia z zacofania potrzeba interwencjonistycznego państwa, które w dużej mierze zastąpi przedsiębiorczość prywatną i rynek; ponieważ biedne kraje nie mają szans w eksporcie, muszą się odizolować, próbując stworzyć własną drogę do dobrobytu za murami ceł. Zapłaciły za to wysoką cenę: biedy i pogłębienia zacofania. Pojawiły się jednak i wyjątki, tzw. tygrysy azjatyckie, które zbudowały model gospodarki nastawionej na eksport. Przykład tych krajów doprowadził do rewizji szkodliwego paradygmatu opierającego się na przekonaniu, że niedorozwój może przezwyciężyć tylko aktywne państwo, izolujące kraj od importu i konkurencji, aby mogły się rozwinąć rodzime gałęzie gospodarki.
Trzecia fala globalizacji rozpoczęła się w latach 80. i kontynuuje drugą, tyle tylko, że rozszerzoną na sporo krajów Trzeciego Świata - tych, które wyciągnęły wnioski z historii i zaczęły wcielać w życie zasady, jak nazywają go oponenci, neoliberalizmu, ograniczając bariery handlowe i wpuszczając kapitał zagraniczny. W ten sposób od lat 80. możemy obserwować pewien naturalny eksperyment: biedne kraje, które zaangażowały się w globalizację, otwierając granice i wprowadzając wewnętrzne reformy prorynkowe, i takie, które tego nie zrobiły. Możemy też porównać wyniki - różnice są kolosalne.
Spośród tych, które przyspieszyły swój rozwój, największym beneficjentem są Chiny, które pod względem systemu politycznego są socjalistyczne, natomiast gospodarczego od końca lat 70. zmierzają do kapitalizmu. Chiny mają kilka razy więcej inwestycji zagranicznych niż Indie, które przeciętny człowiek uważa wszak za kraj kapitalistyczny. I pięć razy większy eksport, w dużej mierze osiągnięty dzięki zagranicznym inwestycjom bezpośrednim. Indie, obarczone gigantyczną biurokracją, zaczęły się liberalizować, choć z dużymi oporami, ale nawet to zaowocowało przyspieszeniem wzrostu PKB. Jednak dzięki zmianom w tych dwóch krajach spadł odsetek nędzy w świecie. Na Chiny i Indie przypada przecież 1/4 światowej ludności - żyją tam ponad 2 mld ludzi. W obu krajach reformy prorynkowe połączone z otwarciem na świat były główną przyczyną przyspieszenia gospodarczego i społecznego. Wcześniej przeszły tę drogę azjatyckie tygrysy: Korea Południowa, Tajwan, Hong-Kong, Singapur, Malezja, Tajlandia, Indonezja. Kto nie uczestniczył albo zaangażował się zbyt słabo? Afryka, gdzie nie pozwoliły na to etatystyczne i skorumpowane reżimy, oraz Bliski Wschód, też dotknięty różnymi odmianami socjalizmu.
Chronieni przed wyzyskiem
Nową jakością trzeciej fali globalizacji jest możliwość przenoszenia obrazów (nie tyle informacji, bo to już było, ale emocji, przekazu symbolicznego) na odległość, dzięki telewizji i internetowi. Poza tym zmieniło się niewiele.
W porównaniu z pierwszą globalizacją obecne przepływy ludności są mniejsze. Ponad sto lat temu było po prostu o wiele mniej restrykcji bogatych wobec migracji biednych i wyjazd za chlebem był jednym z najskuteczniejszych sposobów wzbogacenia się. Także jeśli chodzi o intensywność przepływu kapitału, biorąc pod uwagę gospodarkę krajów bogatych, nie mamy się czym chwalić: Wielka Brytania była relatywnie większym eksporterem kapitału niż obecnie USA. Co też ważne, większość kapitału przepływała od bogatych do biednych, tymczasem teraz większość kapitału krąży w gronie najbogatszych. Nie jest to bynajmniej przejaw złej woli wobec biednych, inwestorzy kierują się rachunkiem ekonomicznym i oceniając warunki inwestowania, dostrzegają lepsze warunki u siebie niż w wielu krajach uboższych, z reguły niepewnych politycznie i - wskutek tego - o niestabilnych warunkach gospodarowania.
Istnieje jednak sporo krajów Trzeciego Świata, które zaczęły się globalizować - tam obserwujemy napływ zagranicznych inwestycji bezpośrednich. Ci, którzy obawiają się rzekomo zgubnych skutków napływu kapitału zagranicznego, powinni zobaczyć kraje chronione przed takim wyzyskiem, np. większość krajów Afryki, Birmę, Koreę Północną z gigantyczną biedą spowodowaną m.in. odrzuceniem obcego kapitału. Tam, gdzie nie napływa poważny zewnętrzny kapitał, z reguły nie ma też szans na poważne inwestycje rodzime. Utrudnia je ustrój o formie antypaństwa, którego aparat, zamiast chronić obywateli przed grabieżą i zapewnić przedsiębiorcom stabilność owoców inwestowania, okrada obywateli.
Nie znam kraju zamkniętego, który rozwijałby się równie dynamicznie, co porównywalny z nim pod względem potencjału kraj otwarty. Twierdzenie, że globalizacja prowadzi do nędzy jest jaskrawym fałszerstwem. Przyczyną nędzy jest głównie brak reform wolnorynkowych i wynikający stąd brak uczestnictwa w międzynarodowym podziale pracy. Wielu antyglobalistów rozdziera szaty nad biednymi krajami, a który z nich działa na rzecz nieskrępowanego importu produktów rolnych albo wyrobów przemysłu tekstylnego z krajów biedniejszych na rynek państw bogatych? Straty, jakie biedne kraje ponoszą z powodu utrzymywania barier w krajach bogatych, są kilkakrotnie wyższe od udzielanej im pomocy przez Zachód. Na utrzymanie jednej krowy w krajach UE przeznacza się wielokrotnie więcej niż wynosi przeciętny dochód mieszkańca Afryki. W Japonii ta relacja jest jeszcze drastyczniejsza.
W bogatym świecie jest wiele hipokryzji. Nie może być inaczej, skoro istnieją silne grupy nacisku na rzecz subsydiów czy barier importowych. Chwilę zaś po ich ustanowieniu czy wzmocnieniu pojawia się retoryka pomocy biedniejszym.
Co natomiast zrobić z powtarzanym co i rusz twierdzeniem, że globalizacja wytwarza lub utrwala nierówności? Najpierw musimy określić, czy mówimy o nierównościach wewnątrz krajów, między krajami czy też o nierównościach w relacji: konkretny kraj - reszta świata. W efekcie globalizacji na pewno zmniejszają się obszary nędzy, mogą jednak zwiększać się pewne rozpiętości, np. w kraju bogatym przyjmującym imigrantów, z reguły ludzi niewykwalifikowanych, będą wolniej rosły płace całej kategorii takich ludzi. To oczywiste w sytuacji większej podaży rąk do pracy o takich samych kwalifikacjach. Z tego względu związki zawodowe chroniące interesy takich pracowników są przeciwne imigracji.
Wolność w autarkii
Niektórym się wydaje, że nie ma bardziej wrogich sobie pojęć jak globalizacja i interes państwa narodowego. Czy jednak właściwym celem państwa jest maksymalizacja władzy i wszystko, co ją ogranicza, należy traktować jak zagrożenie? Skoro tak, to za ideał trzeba by uważać państwo totalitarne, bo tylko ono nie ma żadnych zahamowań wobec własnych obywateli. Jeżeli z kolei celem państwa byłaby maksymalna suwerenność i niezależność wobec zagranicy, nie mogłoby zawierać jakichkolwiek traktatów dobrowolnie ją ograniczających, np. Polska musiałaby wystąpić z wszystkich układów międzynarodowych.
Kraj musi być otwarty na świat zewnętrzny, bo bez tego na dłuższą metę nie ma rozwoju gospodarczego i szerzej - cywilizacji. Z otwarcia można jednak korzystać w różny sposób. Polska może dostęp do światowych rynków finansowych sprowadzić do roli źródła finansowania rozdętych wydatków budżetowych albo źródła inwestycji bezpośrednich, które przyspieszają modernizację kraju. Czy np. w Argentynie doszło do krachu finansów państwa, bo zaczęła się ona globalizować? To tak, jakby powiedzieć, że nie powinno być ognia, bo można się poparzyć.
Faktem jest, że kraj otwierający się na kapitał zagraniczny wystawia się na oceny zewnętrznych inwestorów. Ci, co zrozumiałe, starają się jak najtrafniej ocenić warunki inwestowania, dlatego w zglobalizowanym świecie na ocenę kraju mają często większy wpływ fachowcy od gospodarki niż politycy. Dlatego jeżeli kraj izoluje się od świata, na jakąkolwiek wiarygodność trudno liczyć. Dostęp do rynków finansowych jest zaś na tyle istotny, że niektóre kraje obciążone długami nie zgadzają się na ich redukcję, obawiając się, że po takiej operacji staną się niewiarygodne i zostaną odcięte od światowych rynków finansowych (dlatego właśnie kraje dotknięte tsunami nie chciały przyjąć redukcji długów).
Jeżeli interes narodowy będziemy rozumieć jako maksymalizację władzy państwowej, musimy zaakceptować przeciwieństwo globalizacji, czyli izolację, jako stan dla kraju najlepszy. Ale czy to jest dobre dla społeczeństwa i gospodarki kraju? Oczywiście nie. Izolacja każdego kraju od świata zewnętrznego skazuje go na cofanie się i utrwalanie biedy. Dobry ustrój opiera się wszak nie na rozszerzaniu władzy państwa, ale ochronie bezpieczeństwa i wolności obywateli. Jednym z przejawów tej wolności i zarazem warunków rozwoju kraju jest otwarcie na świat.
W Polsce spór o globalizację jest bezprzedmiotowy, bo my już jesteśmy w ogromnym stopniu zglobalizowani: uczestniczymy w przepływach kapitału, jesteśmy otwarci na handel i napływ informacji oraz nowych technologii, mamy wymienialną walutę itp. Każdy, kto chciałby wycofać Polskę z tego procesu, powinien ją najpierw wyprowadzić z UE i NATO, a to nie wydaje mi się działaniem dobrze służącym naszym interesom.
Prof. LESZEK BALCEROWICZ jest prezesem Narodowego Banku Polskiego. W latach 1989-91 i 1997-2000 był wicepremierem i ministrem finansów (w rządzie Tadeusza Mazowieckiego i Jerzego Buzka). Artykuł powstał na podstawie odczytu wygłoszonego 17 stycznia 2005 r. w Polskiej Akademii Umiejętności.
1 strona Powrót Góra strony Napisz do nas |